Komentarze: 9
Moje życie się wali. No może nie AŻ wali, ale nie jest dobrze. Po pierwsze: dalej trwam w przekonaniu, że będe samotna do końca życia, albo przynajmniej do końca gimnzajum (już wole to niż "mam jeszcze czas" itp, nie potrafie tak optymistycznie). Wczoraj na basenie walnełam się nogą o drabinke. Efekt- zbity palec od lewej nogi napuchł tak, że ledwo chodze. A tak właściwie, to największe problemy mam ze sobą. Nie mam żadnego celu, albo taki: jakoś przezyć. Bez specjalnych uniesień i ciężkich upadków. Bez przyjemności i takich podobnych. Mam tylko marzenia, marzenia w które nie wierze. Już brak mi nadziei i innych takich. Ulotniły się, sama nie wiem kiedy i czemu. Tak poprostu? Jesli cały ten rok będzie tak jak teraz (tzn. nic miłego nie przynosi i nie wnosi) chyba będe miała doła. Pierwszszy raz. Bo, oczywiście, miewałam złe humory ale nie aż tak. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie ma nigogo, kto mógłby mnie pocieszyć. Znaczy jest jedna osoba (wiesz, że chodzi o Ciebie), ale ja potrzebuje kogoś, kto by przytulił i powiedział "wszystko będzie dobrze". Potrzebuje prawdziwego przyjaciela.
Mama jest chora. Nie wiem dokładnie na co, ale całkiem poważnie (bo oczywiście nie o grype tu chodzi...). Dziś przy sniadaniu prosiłam o to, bym mogła usiąść przed kompem (miał być szlaban), tak samolubnie... Ona zeszła na temat sprzątania itp. a później... rozpłakała się. Mówiła, ż jest jej ciężko (chodzi o stan zdrowia), że ona zawsze się nami opiekowała, a nią nie ma kyo. Przytuliłam ją. Tak poprostu siedziałyśmy i płakałyśmy...
***
Po próbie zabandarzowania nogi, zamiast smutku pojawiło się wurzenia. Najlepiej na cały swiat.